O nieobecnych

Dziś będzie trochę refleksyjnie. Zastanawiałam się ostatnio jak to się w ogóle dzieje, że niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu, dlaczego inni z niego znikają. W natłoku codziennej pracy kasjera wysokoobrotowego supermarketu spotykam codziennie setki jak nie tysiące ludzi. Niektórzy zagadają, wymienią uśmiech, wcisną uśmiechnięta buźkę na monitorze. Inni przejdą niezauważeni z telefonem przyklejonym do ucha albo co gorsza- zaczną ciskać w moim kierunku mało przyjemnymi epitetami w stylu: "za drogo mi pani policzyła i znowu mnie chciała oszukać na 10 groszy". Już się do tego przyzwyczaiłam. Ludzie pojawiający się i znikający zaraz jak w chocholim tańcu (kto czytał Wyspiańskiego ten wie o co chodzi). Są ludzie, którzy zostają na dłużej, na zawsze. "Moi" ludzie to przede wszystkim moja rodzina synek, mąż (i kot oczywiście). To oni nadają sens moim dniom, sprawiają, że mam odwagę mierzyć się z każdym kolejnym dniem. Są też ludzie, którzy nas opuszczają, dobrowolnie lub nie. Dziś Dzień Dziadka. Dziś o moim Dziadku przypomina zapalony na cmentarzu znicz. Nie ma go z nami, ale pozostał w naszych wspomnieniach. Są takie odejścia, na które nie mamy wpływu. Są też odejścia zaplanowane, rozmyślne, karmią się gniewem. Oglądałam ostatnio program "Sanatorium miłości". To moje ostatnie telewizyjne odkrycie. Wcześniej wydawało mi się cóż może być ciekawego w perypetiach gromadki emerytów? Oj bardzo się myliłam. To program o ludziach, którzy bardzo wiele przeszli i odważyli się wyjść ze skorupy własnej samotności i uwierzyć, że w tej ich jesieni życia mają jeszcze szanse być szczęśliwi. W ostatnim odcinku wzruszyła mnie historia Waldka, który dzieciństwo spędził w domu dziecka. Rodzice go porzucili i ten fakt odcisnął ogromne piętno na całym jego życiu. Jaka to trauma, skoro 70-letni człowiek, który tyle już przeżył nie potrafi pogodzić się w wydarzeniami sprzed kilkudziesięciu lat? I to, że mimo sędziwego wieku on ciągle w środku jest tym dzieckiem: niekochanym, porzuconym, marzącym o miłości i akceptacji? To mi uświadomiło jak ogromną rolę w kształtowaniu człowieka odgrywa dzieciństwo. I jaka odpowiedzialność spoczywa na nas jako rodzicach. Jaki ogromny wpływ mamy na przyszłość naszego dziecka, jego postrzeganie siebie i świata. Jeśli będziemy otaczać dziecko miłością, tak jak tylko umiemy to jest szansa, że będzie odbierać rzeczywistość jako przyjazną, a każdy problem stanie się wyzwaniem. Nikt nie jest wolny od błędów i pewnie też je popełniamy. Ale dopóki motorem naszych działań jest miłość, myślę że możemy być spokojni. I jeszcze jedno. Odkopałam dziś w szafie ostatni prezent, jaki dostałam od Dziadka. Kapcie. Granatowe, z wyszywanym kolibrem. Śliczne. Leżały na dnie mojej szafy trochę jak relikwia. Może dla kogoś będzie to śmieszne. To miał być prezent na Gwiazdkę. Moi Dziadkowie od zawsze preferowali takie praktyczne prezenty. Gdy Dziadek był u nas w odwiedzinach ostatni raz zwrócił uwagę, że mam trochę porwane i za małe kapcie. Ja z reguły nie dbam o takie szczegóły, w zasadzie najczęściej chodzę po domu boso albo w  swoich wełnianych papuciach a tamte nieco zniszczone kapcie wyciągnęłam z szafy i postanowiłam je "dobić" i wyrzucić po prostu. Pamiętam, że następnego dnia, w poniedziałek zadzwoniła babcia i swoim zwyczajem zdała mi relacje jak było na zakupach i że mają dla mnie prezent. Zadowolona oznajmiła że Dziadek kupił mi  piękne kapcie. No cóż, kapcie jak kapcie, że średnio były mi potrzebne to szczegół ale podziękowałam i tyle. Niedługo potem Dziadek trafił do szpitala i zmarł. Kapcie schowałam głęboko do szafy. I tak sobie przeleżały ponad miesiąc. Dziś sobie o nich przypomniałam i postanowiłam je nosić. Nie czekać na jutro, pojutrze, lepszy dzień, święto. Widziałam na Facebooku taki cytat, że trzeba się cieszyć drobnymi rzeczami, bo może się okazać, że były wielkie i ważne. Bezcenne jak wspomnienia. A przecież to tylko zwykłe kapcie.

Komentarze